lubię hilla, ale umówmy się: po pierwsze, okres tak zwanych twórczych poszukiwań ma już od dawna za sobą, a po wtóre: kino kowbojskie to nie jest to, co miłośnicy twórczości tego pana powinni cenić u niego najbardziej.
kolejny raz to samo i kolejny raz tak samo średnio a w duchu dobrze prosperującego przedsiębiorstwa, którego metody pracy niewiele się różnią od xerokopiarki, przypomnę - Long Riders był zlewiną po peckinpahu, Ostatni Sprawiedliwy po leone, Geronimo po costnerze, Dziki Bill po Tombstone (który sam w sobie był zlewiną po Unforgiven), powyższy jest post-tarantinowską zlewiną z nich wszystkich.
nie dość, że nieładnie, niefajnie i nieprzyzwoicie, to jeszcze przegadane.