Dopiero czwarty film w ponad 30letniej karierze Terrence Malicka, ktorym powrocil po 7letniej przerwie od czasu "Thin Red Line".
Rezyser przedstawia nam swoja wersje historii Pocahontas (mimo iz ani razu nie pada to imie).
Poczatek XVIIIwieku, angielscy odkrywcy przyplywaja do Ameryki.
W miejscu obecnego stanu Wirginia zakladaja mala osade. Jeden z glownych bohaterow, kapitan Smith zakochuje sie z wzajemnoscia w przeslicznej Indiance, jednej z corek wodza szczepu zyjacego od dawna na tych terenach.
Oczywiscie rodza sie konflikty miedzy bladymi twarzami a czerwonoskorymi, ale tez niektorych udaje sie 'ucywilizowac'.
Bardzo nastrojowa i nie dominujaca nad caloscia muzyka (jeden z ciekawszych motywow przewodnich Hornera).
Ale najwieksze wrazenie zrobily na mnie zdjecia (operatorem jest nominowany do Oscara za "Sleepy Hollow" Emmanuel Lubezki).
Dawno nie ogladalem w filmie tak pieknie fotografowanej przyrody. I te kontrasty...dzika, nieujarzmiona natura styka sie z zadbanymi, wypielegnowanymi angielskimi ogrodami.
W dodatku po raz pierwszy od wielu lat ten film krecono na tasmie 65mm!
Akcja toczy sie niespiesznie, troche niedopowiedzen i senna atmosfera, ale jesli sie wczuje i zalapie klimat to absolutnie nie mozna sie nudzic
Plus Colin Farrell, Christian Bale, Christopher Plummer i debiutujaca w glownej roli Q'Orianka Kilcher.
Mozna jedynie zalowac, ze producenci nie dali Malickowi wiekszego budzetu (film kosztowal zaledwie 30mln$), ale z drugiej strony to raczej kino kontemplacji a nie boxoffice'owy przeboj.