Najlepszą recenzją tego filmu niech pozostanie, to że 150 min można by skrócić do 10 i nie umknąłby żaden element fabuły. Tyle przygotowań i starań aby wiernie odwzorować dawne czasy poszło na marne. Trzy razy podchodziłem do tego filmu i nigdy nie dotrwałem do końca. Jest nudny, a w pewnym momencie zaczyna denerwować. Jest to pierwszy film w czasie, którego przerwy reklamowe sprawiały mi przyjemność. Piękne krajobrazy i dobra muzyka to nie wszystko, bo tyle (i to w o wiele lepszym wydaniu) mogę zobaczyć na kanale National Geographic. Gdybym miał do czegoś porównać "Podróż do Nowej Ziemi", to byłyby to tzw. żywe pomniki - człowiek pomalowany farbą stojący bez ruchu, zmieniający pozycję co kilkanaście minut. Może i kogoś to zachwyca, mnie nie rusza ani trochę - 1/10
hmmm, ja właśnie wciągnąłem z rozdziawioną z zachwytu papą wersję Extended Cut - trwającą ponad 170 minut :D 9/10
Jest fanem filmów psychologicznych z "klimatem", ale temu filmowi wyraźnie zabrakło pomysłu. Owszem, zdjęcia są przepiękne, muzyka również, ale samo ględzenie o miłości to trochę za mało, żeby wypełnić 150 minut. A Indianie zostali pokazani nieco zbyt sztucznie. 5/10
Cała trylogia Zmierzchu razem wzięta jest 100 razy lepsza od tego filmu. Nie dość, że wykonanie jest mizerne, to jeszcze fabuła zerżnięta z animacji Pocahontas I & II.
Gdyby to był krótki metraż to może bym dał i 8. To jeden z niewielu filmów gdzie nawet sceny w których trup pada za trupem były po prostu nudne. Ode mnie 3 ze względu na muzykę i historię miłosną, która mi się spodobała, dobra jest szczególnie w porównaniu do już wspomnianej ze Zmierzchu ;-) Najbardziej na minus zadziałał snujący się po ekranie Colin Farrell z przyklejoną na stałe miną zbitego psa, co jest zupełnie bezsensowne, bo akurat chyba tam sporo przeżywał i powinien jakieś emocje pokazać, ale za to minus raczej dla reżysera, bo choć za Farrelem nie przepadam, to widziałem go ostatnio w paru filmach i tam nie przypominał Stevena Seagala. W ogóle poza indiańską księżniczką wszyscy grali na Seagala...