bardzo mi sie podobalo ze film zrywa z mitem idealnej milosci a la disney. rzeczywiscie film jest nudny na poczatku i strasznie sie dluzy, ale to dopiero wstep do wlasciwej tresci filmu. podobalo mi sie ze john smith to byl ten "gorszy", taki 'playboy co moze miec kazda', ale nie ceni prawdziwej milosci albo tak wlasciwie to sie jej boi lub po prostu znudzila mu sie, stala sie ciezarem, bo jak inaczej wytlumaczyc to ze kazal powiedziec ukochanej ze nie zyje. film jest zupelnie inny niz bajka disneya. jednak ostatecznie jego spokoj, troche inna narracja i malo muzyki udzielaja nastroju i pasuja, kiedy film przechodzi do drugiej czesci, kiedy pocahontas poznaje swoja prawdziwa milosc, choc nie mysli o tym tak od razu, docenia j. rolfa ale uczy sie jak mu ufac. podobalo mi sie ze on jej nie odrzucil po tym jak dowiedzial sie o smithie. pocahontas wybrala milosc rzeczywista, a nie ta wyidealizowana, miosc dojrzalej kobiety. i to jest prawdziwa, zyciowa bajka.